poniedziałek, 1 listopada 2010

Bhimbetka

Plan jest taki opuszczamy Varanasi i udajemy się do Bophal. Miasto to jest generalnie sławne z katastrofy, która wydarzyła się tu w 1984 roku.  Nastąpił tu wyciek trującego gazu z fabryki należącej do Stanów Zjednoczonych, teren został skażony wielu ludzi zginęło, wielu cierpi pewnie do dziś z powodu rozmaitych schorzeń. My jednak udajemy się tam nie z tego powodu, chcemy zwiedzić miejscowość o nazwie Bimbetka które leży w odległości 46 km od  miasta. Znajdują się tam prehistoryczne  malowidła ścienne. Na dworzec w Varanasi udajemy się standartowo w ciemno, nie wiemy o której mamy pociąg, nie mamy też żadnej rezerwacji.  W kasie dowiadujemy się że,niestety nie ma biletów w klasie sleeper, ale o dziwo bez problemu dostajemy „stand ticket”. Do Bhopal mamy tylko jakieś ponad 800 km, czyli coś koło 17 godzin, ale no cóż jakoś to będzie. Ładujemy się do wagonu, myślimy, że jak mamy stand ticket to możemy rozlokować się w dowolnym przejściu (przy drzwiach wagonu), szybko zostajemy wyprowadzeni z błędu. Konduktor informuje nas, że musimy się udać do innego wagonu. Na następnej stacji tak czynimy. Jest ciasno, poznaliśmy już ten typ wagonu jadąc do Bikaner lokalnym pociągiem. Wagon jest pełny i my z naszymi plecakami musimy zostać przy wejściu , tuż przy toaletach. Stoimy ,chwilę później nawiązujemy rozmowę z młodymi hinduskimi studentami, martwią się trochę naszą sytuacją, radzą ,za kilka stacji, która ma być dużym miastem, i gdzie wielu ludzi będzie wysiadać (oni również) próbować wryć się do środka wagonu. Ostrzegają też, że na tej stacji dużo ludzi będzie również wsiadać. Tak też się dzieje, nie mamy szans wepchać się gdzieś głębiej, bo hindusi wsiadają już w biegu pociągu nim ktokolwiek zdąży wysiąść i prą na wszelkie wolne miejsca, my z naszymi tobołami jesteśmy uziemieni. Chwilę później wagon naprawdę się zapełnia, ratuje nas tylko to, że peron był z drugiej strony, i drzwi po naszej stronie nie zostają otwarte dzięki czemu zachowujemy odrobinę miejsca. Obok nas stoi dziadek, który  coś tam krzycząc  broni nas (i siebie) przed narastającym tłumem. Kiedy pociąg rusza, dziadek robi porządek, my siadamy na moim plecaku, dziadek na plecaku Luizy. Wszyscy wokół próbują się jakoś ułożyć, ktoś śpi nawet pod drzwiami toalety, skąd co chwila ktoś przeciskając się roznosi mokre ślady moczu (niektórzy chodzą boso). Nam w zasadzie jest dość wygodnie, najgorsze momenty, to gdy stacja ma peron po naszej stronie, trzeba wtedy wstać bo hindusi wchodzą i wychodzą, tłok się zwiększa to zmniejsza, trzeba walczyć o  miejsce by móc z powrotem ułożyć plecaki na ziemi i sobie usiąść. Przed nami już tylko 14 godzinJ. Podróż jakoś mija, obserwujemy znane nam już karaluchy jak ciekawie wyglądają spod szpary w framudze, jeden, taki bardziej dorodny decyduje się na wyjście, wchodzi na śpiącego na ziemi hindusa, inny strąca go, karaluch szybko znika w głębi wagonu. W sumie to najgorsze z tego to smrodek jaki dochodzi z ubikacji, ale  po pewnym czasie zmysł powonienia trochę tępieje. Niektórzy hindusi z dużym zdziwieniem pytają nas czy nie mamy rezerwacji, odpowiadamy zgodnie z prawdą, że nie, jakiś facet częstuje nas babką czekoladową. Rano jesteśmy w Bophal. Konduktor  nie pojawił się w naszym wagonie ani razu przez cała trasę. Przejechaliśmy ponad 800 kilometrów za mniej niż 15 zł od osoby.   Bophal, to duże nowoczesne miasto, nie chcemy tu zostać, ale trochę się martwimy bo w LP nie bardzo coś pisze o noclegach w Bimbetce. Wyruszamy na dworzec autobusowy skąd mamy złapać nasz autobus. Na mapce w LP nie wygląda daleko, ale trochę się idzie.  Szczególnie, że ruch na ulicach jak zwykle szalony,  my prawie nic nie spaliśmy a plecaki nam ciążą. Kiedy docieramy  na miejsce akcja toczy się szybko, autobus już prawie odjeżdża, na nasze pytania, czy w Bhimbetce jest dużo guest hous-ów, ktoś nas przekonuje, że nie ma problemu.  Wsiadamy więc i po nie całych 2 godzinach lądujemy na krzyżówce skąd musimy  jeszcze iść 4km. To nie jest największy problem, gorzej, żew okolicy jest tylko jeden hotel, w dodatku pokój w nim jest nie na naszą kieszeń. Lekko zrezygnowani ruszamy z naszymi plecakami w kierunku grot Bhimbetki. Na całe szczęście punkt w którym kupuje się bilety jest już w połowie naszej drogi,  a strażnicy godzą się przechować nasze plecaki. Teraz już luźni, szybko  przesuwamy się szosą, która prowadzi przez krajobraz usiany czerwono-czarnymi skałami, słońce grzeje, ale jest spokój, mijają nas niezbyt liczni turyści ale wszyscy są zmotoryzowani. Po niedługim czasie docieramy do pierwszych grot.  Skały gdzie znajdują się  skalne schroniska przypominają trochę Szczeliniec. Malowidła  wykonane są czerwonym i białym pigmentem, i miejscami są bardzo dobrze zachowane. Nnajstarsze jak się dowiaduję mogą mieć nawet więcej niż 12 tyś. lat. Rysunki przedstawiają najczęściej postacie wojowników i zwierząt : nosorożca, jelenie niedźwiedzia  Groty nie są zbyt głęboki e, jest ich kilkanaście, w jednej z nich widzimy na sklepieniu plastry miodu –gniazda dzikich pszczół. Obserwujemy też pająka, który ma średnicę dobrych 10cm. W trakcie zwiedzania zaczyna doskwierać nam  pragnienie, kiedy wysiadaliśmy z autobusu mieliśmy jedną litrową butelkę wody, nie kupiliśmy w hotelu drugiej, a tu, ani nigdzie  po drodze nie ma takiej możliwości ,tak więc teraz po kilku godzinach poruszania się w słońcu jesteśmy już bardzo spragnieni, powoli wracamy po nasze plecaki . Wspominam nasze Camel safari i myślę, że tego tam brakowało. Trzy posiłki dziennie i nie limitowana ilość wody –w ten sposób nie da się odczuć żadnej pustyni. Teraz kiedy męczy nas pragnienie bardziej czujemy się na pustyni niż wtedy. No ale do hotelu jest tylko 4km, a tam kupujemy zaraz butelkę wody i zimną cole. Tu postanawiamy, że wracamy na dworzec Bhopalu by spróbować złapać jakiś pociąg prosto do Ajanty ./Łukasz/ cdn...







3 komentarze:

  1. Zdrowka,szczescia,dobrej drogi, samych milych chwil, odpoczynku na Karaibach, pieniazkow na nastepne wyprawy:)zyczymy z calego serca Michalowi G. Sto lat sto lat!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mape musiałem zrobić bo gubiłem się totalnie. Teraz przynajmniej mam wyobrażenie o pokonywanych przez was przestrzeniach oraz rejonie w którym jesteście. Bywajcie. Jabol.

    OdpowiedzUsuń
  3. witam!! ciesze się że dotarliście do tego tajemniczego miejsca, jak widzę po malowidłach to cofnęliście się trochę w czasie...być tam i poczuć ducha tamtych dni to coś niesamowitego. W kazdym bądź razie warto było się pomęczyć ,żeby zobaczyć to na własne oczy prawda? Widzę że pomimo zmęczenia tryskacie energią, ciekawe skąd ona sie bierze?...Trochę się rozmarzyłam a wracając do spraw przyziemnych to u nas zrobiła sie wiosna jesienią i na razie nie narzekamy ,że jest zimno. Kamilka regularnie Was ogląda na postach.Jestem ciekawa czy dotarł do was mail ,Jeżeli chodzi o adres do Ewy to nie pamiętam ale możesz zaadresować do nas.

    OdpowiedzUsuń