środa, 3 listopada 2010

Stoimy na krzyżówce dróg i czekamy na autobus powrotny do Bophalu. Mija może 20min, kiedy zatrzymuje się ciężarówka. Pada pytanie dokąd chcemy jechać, i już po chwili jedziemy na odkrytej pace ciężarówki. Wiatr rozwiewa nam włosy, słońce powoli zachodzi a my cieszymy się tą niespodziewaną jazdą. Kierowca najwyraźniej dorabia sobie w ten sposób, bo po drodze zabiera jeszcze kilka osób. Jednej z nich pomagam rozładować towary, jakieś skrzynki puszki z olejem, worek kokosów itp. W zamian facet obdarowuje nas kokosem. Mamy już jednego, bo kupiliśmy sobie wcześniej a nie było czasu się z nim uporać i Luiza nosi go w torbie. Teraz mamy dwa i śmiejemy się, że dorobiliśmy się w Indiach kokosów. Kiedy dojeżdżamy jest już ciemno, płacimy kierowcy i wysiadamy w pobliżu dworca. Okazuje się że, to nie nasza stacja, my potrzebujemy dostać się na dworzec główny a to jest jakaś mniejsza podstacja. Łapiemy autobus, który rzekomo jedzie w tym kierunku. Kierowca prowadzi tak jakby wiózł kartofle a nie ludzi (standard w Indiach). Kiedy wysiadamy okazuje się, że trzeba iść jeszcze kawał drogi, ale nic, w końcu docieramy do dworca.  Tuż przed wejściem dołącza do nas Hindus zaczynając standardowym zestawem pytań (z jakiego kraju pochodzisz, jak masz na imię, jak podobają się wam Indie, gdzie byliście już itp…) Trochę z nim rozmawiamy, tłumaczymy dokąd chcemy jechać, chyba chce nam pomóc w kupnie biletu. Podchodzimy do pierwszego z brzegu  okienka, tam coś tłumaczą kierują nas do następnego okienka, Hindus  który nam towarzyszył prowadzi nas, przeprowadza rozmowę w następnym okienku i okazuje się, że musimy udać się gdzieś indziej, tu z kolei wskazują na okienka w których już byliśmy. Zaczyna nas to wkurzać, tłumaczymy Hindusowi, że rozumiemy, że jeśli nie mamy wcześniejszej rezerwacji biletu to jest problem z klasą sleeper, ale my nie chcemy zostawać w Bophalu, że wystarczy nam stand ticket. Jakoś średnio to do nich dociera, radzą nam zostać na noc w hotelu i próbować rezerwować bilet na następny dzień. W całym tym zamieszaniu dołącza się do dyskusji młody facet (Hindus), dobrze mówi po angielsku, tłumaczymy mu o co nam chodzi, kilkakrotnie pyta czy na pewno chcemy jechać w ten sposób, czy wiemy czym to grozi, odpowiadamy, że tak, że właśnie spędziliśmy 17 godzin w takim wagonie i nie jest tak źle. Po tych zapewnieniach bierze sprawę w swoje ręce i już po chwili mamy bilet. Zadowoleni dziękujemy mu i wychodzimy przed stację by kupić jakiś prowiant na drogę. Chłopak, który nam pomógł  wskazuje nam miejsce gdzie będzie siedział jeśli będziemy potrzebowali jakiejś pomocy. Do odjazdu mamy ponad dwie godziny. Kupujemy wodę, standartowo banany i orzeszki, siadamy przed dworcem. Oglądamy bilety i okazuje się, że wydrukowane są do niewłaściwej stacji. Znów robi się nerwowo, na szczęście bez problemów odnajdujemy chłopaka który nam pomógł wcześniej i on szybko (omijając kolejkę)  wymienia bilety. Rozmawiamy z nim trochę, jest bardzo miły i uprzejmy, wymieniamy się adresem e-mail, on jedzie do wojska, jego brat jest też żołnierzem, ma chyba nawet jakiś wyższy stopień. Potem udajemy się na nasz peron. Pociąg ma być o 24-tej ale upewniamy się co do każdego podjeżdżającego pociągu. Okazuje się, że dobrze robimy, bo o 23.45 zatrzymuje się jakiś pociąg i dowiadujemy się, że to nasz. Mamy tylko kilka chwil by wsiąść, ja wskakuje już w biegu. Jesteśmy w wagonie sleeper class  i wiemy już, że będziemy musieli się przesiąść. Po niedługim czasie pojawia się konduktor, wygląda na mocno zapracowanego, pokazujemy mu bilet, pytamy gdzie jest odpowiadający mu wagon. Dowiadujemy się, że na końcu pociągu, ale najbliższa stacja, gdzie będzie dość czasu by się przesiąść, jest dopiero za godzinę. Siadamy na brzegu rozłożonych ław na których śpią pasażerowie. Jesteśmy niewyspani, rozkładam na ziemi karimatę i Luiza skulona drzemie, jakoś nie uśmiecha się nam przenosić stąd. Tu też wprawdzie siedzimy na ziemi ale przynajmniej nie ma tłoku. Zagaduję przechodzącego konduktora, czy możemy tu zostać, jego nieokreślony ruch głową traktuję jako zgodę, i kiedy pociąg zatrzymuje się na następnej stacji zostajemy na miejscu. Reszta drogi mija bez większych wydarzeń, Luiza skulona na karimacie próbuje drzemać, ja postanawiam czuwać. W ciemnym korytarzu obserwuję budzące się nocne życie.  Spod ław wynurzają się ostrożnie karaluchy, kilkakrotnie korytarz przecina coś na tyle szybko, że nie jestem w stanie ustalić, co to za zwierz, wielki szybki karaluch?, mysz?, mały szczur? Nie udało mi się ustalić. Nad ranem jakiś brzuchaty Hindus jednym haustem opróżnia naszą wodę mineralną, podnosi nam  to ciśnienie i szybko rozbudza. Nie długo później wysiadamy na stacji Jalgaon, skąd musimy złapać autobus do Ajanty, która jest kolejnym celem na naszej liście.  W Ajancie są 4 guest housy na krzyż, odwiedzamy wszystkie, w końcu wracamy do pierwszego, gdzie pokoje nie są zbyt tanie ani  piękne, ale stosunek ceny do jakości jest najbardziej do przyjęcia. W zasadzie nie spaliśmy 2 noce z rzędu i nie jest to dobry moment by grymasić. Do łóżka kładziemy się przed 16-tą, kiedy otwieramy oczy jest godzina 8 rano dnia następnego. Przed nami jaskinie Ajanty. /Łukasz/ cdn…  

4 komentarze:

  1. Do cholery opóźniacie transmisję ;) to ma być Live! Dobra żartuje. Nie traćcie czasu na wpisy, chłońcie Indie. Książkę napiszecie później. Jabol

    Mapa podróży Luizy i Łukasza

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, to materiał na rewelacyjną książkę! No i jacy bohaterzy:) jak znam ten DUET to wiem, że są na swoim miejscu! Uściski z niezwykle spokojnych Katowic! O rety, przypominam sobie szok po przyjeździe do Katowic - przede wszystkim ten uderzający spokój, cisza i pustka na ulicach! Kasia Jaworska

    OdpowiedzUsuń
  3. dziekuje za zyczenia a przede wszystkim za pamiec zaskoczyliscie mnie tym ze jestescie na goa mam nadzieje ze teraz lezycie na plazy z przerwami na kapiel w oceanie czekam na opisy i zdjecia u mnie wszystko dobrze pozdrawiam kotki tez

    OdpowiedzUsuń
  4. ale jazda!Nastepna pomylka w transporcie i czeka was dworzec glowny k-c lipiny haha.Wasze opist sa super!Pozdrawiam was goraco!
    ps.przywiescie kupe slonia na pamiatke haha
    ;-)marta

    OdpowiedzUsuń