Rano zgodnie z umową stawiliśmy się w agencji, tam przepakowaliśmy nasze rzeczy zabierając z sobą tylko śpiwory i coś do przebrania. Czekała nas teraz godzinna jazda jeepem. Wielbłądy leżąc posłusznie już na nas czekały, tak więc bez większych ceregieli wgramoliliśmy się im na grzbiety. Muszę przyznać, że mimo, iż szły bardzo spokojnym krokiem prowadzone przez naszego przewodnika to szybko zacząłem odczuwać tę jazdę. Dla kogoś nie wprawnego nie jest to zbyt komfortowe. Pustynia, na którą nas zabrano przypominała bardziej swym krajobrazem step niż pustynie z naszych wyobrażeń, jednak spodziewaliśmy się tego. Tego dnia odwiedziliśmy tylko jedną osadę albo raczej farmę (w sumie nic zachwycającego). Ruszyliśmy dalej. Żar lał się z nieba. Mijaliśmy stada pasących się kóz i wielbłądów. Szliśmy jeszcze godzinę, poczym nasz przewodnik zarządził postój Ukryci w cieniu drzewa odpoczywaliśmy, zaś nasz przewodnik który był również naszym kucharzem upichcił nam na ognisku całkiem smaczny obiadek. Później, gdy temperatura trochę spadła wyruszyliśmy w dalszą drogę, po drodze napoiliśmy wielbłądy w małym jeziorku i pod wieczór dotarliśmy do niezbyt rozległego obszaru piaszczystych wydm. Fragment klasycznej pustyni. Tu mieliśmy spędzić noc. Zjedliśmy kolacje, słońce zachodziło na widnokręgu, wkrótce niebo zaroiło się od gwiazd. Ogniska nie paliliśmy ze względu na to, że jego blask ściągnąłby na nas rzesze owadów. Bez tego i tak byliśmy pod stałym oblężeniem dość dużych czarnych żuczków (wydaje mi się że były to skarabeusze) Był one nie groźne ale stale próbowały się wkręcić na naszą małą imprezę, co przez dłuższy czas trochę nas denerwowało (póki do nich nie przywykliśmy). Niebo usiane milionem gwiazd zaczęło blednąć i na widnokręgu pojawił się księżyc. Leżeliśmy wygodnie na kocu obserwując to wszystko, noc była ciepła a my sączyliśmy piwko, w które się wcześniej zaopatrzyliśmy. Kiedy księżyc wzbił się wyżej odezwały się glosy bezdomnych a może zbiegłych z jakiejś osady psów. Wyjąc i szczekając wznosiły do księżyca skargi na swą ciężką dole Później kiedy spaliśmy budziły nas kilkakrotnie przeszukując nasze obozowisko za czymś co dało by się zjeść. Drugi dzień i noc przebiegła dość podobnie. Odwiedziliśmy miejsce gdzie żyła rodzina koczowników, widzieliśmy przemykające zwierzęta przypominające antylopy, znów spaliśmy na wydmach. Rano, kiedy opuszczaliśmy to miejsce, niezbyt daleko od naszego obozowiska zauważyliśmy na piasku ślady, które mogła zostawić jedynie żmija, ale nasze drogi na szczęście się nie spotkały. Po godzinnej jeździe na wielbłądzie dotarliśmy do miejsca, z którego miał nas zabrać jeep. Przed południem byliśmy w Jaisalmer, gdzie wynajęliśmy na jedną noc naprawdę piękny pokój. Należało się nam, były urodziny Luizy, byliśmy zmęczeni, zakurzeni, obolali od cameli. Postanowiliśmy zrobić sobie luźny dzień. Tak też uczyniliśmy, obiad, drzemka. Wieczór zaś spędziliśmy na dachu naszej Haweli sącząc whisky z colą, (niestety wynajem motoru został odłożony na inny moment). /Łukasz/ c.d.n.
|
Jailsalmer |
|
c.d. |
|
c.d. |
|
c.d. |
Jain Temple - Jailsalmer
|
niewielka osada koczownicza na pustyni Thar |
|
na stepach |
|
<><><><>
<>
>
>>>>c.d | <><><><>
>>>>
|
Jailsalmer |
|
c.d. |