czwartek, 23 września 2010


Bikaner. Siedzimy na dachu naszego geust house przerobionego z haveli, tu właśnie mieści się nasz pokój. Widok powala. Jest pełnia, odgłosy miasta, dźwięki bębnów, powiew wiatru, ukojenie. Tak wąska była granica od zwątpienia. Pałalismy zbyt duzym optymizmem pisząc przedwczoraj, iż opuszczamy Amritsar i jedziemy do Bikaner. Opuszczenie tego miasta kosztowało nas dużo energii i samozaparcia przed  znienawidzeniem hindusów. Siedzę na dworcu sama, Łukasz robi kolejne podejście kupna biletu kolejowego w kasie. Wszystkie oczy na dworcu wkręcają mnie w coraz większy obłęd. Biała lady siedzi sama na bagażach, po co , dlaczego, skąd pochodzi. Przede mną grupka chłopaków ślini się to na mnie, to na aparat, śmiejąc się, popisując, robiąc namiętne miny, czekam tylko aż któryś wsadzi łapy w gacie tak jak to miało miejsce w autobusie z Manali- pieprzone dzikusy. Koło mnie cała rodzinka wstaje w pół okrąg i również przełyka mnie śmiejąc się głośno. Po chwili przechodzi sathu , święty maż spogląda w moją stronę i klnie coś pod nosem, what is facking going on? zadaję sobie pytanie -ogólnie śmiech na sali. Podchodzi jakiś student i w trosce proponuje mi przeniesienie się do holu,  jednak lawina pytań musi zostać uruchomiona, skąd jesteś?, sama?, a gdzie mąż?. Wraca Łukasz, zoo się powiększa. Biletów nadal nie ma, a pociag już prawie odjeżdża, w ostatniej chwili ktoś woła żeby wsiadać, ale jest już zapóźno, nie mamy szans się dopchać, bo ludzie dalej wsiadają w biegu. Obserwujemy starsza kobietę która nie nadąża za biegiem pociągu ale nadal kurczowo trzyma się drzwi, przez moment jej nogi plączą się i osuwają, widzimy już czarny scenariusz ale cudem udaje jej się wykaraskac i wejśc do przedziału. Ci ludzie to dzikusy, zaczyna narastac we mnie znieczulica. Decydujemy się jechać autobusem, jazda na dworzec to cała wyprawa, przeprawa z rikszarzami , którzy obsiadają cię niczym muchy śmierdzace mięso. /Luiza/
Amritsar Golden Temple
Kupno biletu bez wcześniejszej rezerwacji okazuje się być niemożliwe, najpierw niepotrzebnie jedziemy pod Golden Temple ,gdzie jak pisze w przewodniku jest mniej ruchliwa kasa biletowa.
Po odstaniu ogonka okazuje się, że tu można tylko rezerwować bilety, my chcemy jechać w tym samym dniu więc musimy udać się na dworzec. OK więc jedziemy, tu muszę dodać, że mimo iż trochę przywykliśmy już do ruchu jaki tu panuje, to jednak każda jazda rikszą to prawdziwy czad, trochę jak w Wesołym Miasteczku. Dobra, jesteśmy na dworcu, stoimy w kolejce, w okienku dowiadujemy się, że możemy zapomnieć o biletach najbliższe wolne są na 23-go, ale nie poddajemy się bo czytałem gdzieś, że istnieje możliwość kupienia biletu bez miejsca siedzącego a ewentualnie później można prosić konduktora by znalazł jakieś wolne miejsce i zrobić dopłatę do biletu. Pani w okienku nie jest zbyt pomocna, więc biegam po dworcu i próbuję się coś dowiedzieć, pociąg już jest podstawiony, Luiza pilnuje bagaży, dowiaduje się że można tak zrobić ale muszę wrócić do okienka kasy, uf nie ma zbyt dużo ludzi. Czekam. Na dwie osoby przede mną pani odchodzi od okienka, ma 15 minut przerwy, idę do kolejki obok, przez 15 minut pan nie sprzedał biletu nawet jednej osobie (sprzedaż biletu to poważna sprawa, trzeba wypełnić formularz), patrzę nerwowo na zegarek i wiem już że nie zdążę, zrezygnowany wracam do Luizy. Po drodze rozmawiam z jakimś kolejarzem, ten rozmawia chyba z szefem pociągu, możemy wsiadać i kupić bilety w pociągu ale cena jaką za to zapłacimy nie jest zbyt jasna, biegnę do Luizy, ale pociąg już rusza, w końcu odpuszczamy i idziemy na autobus. Znów motoriksza, do dworca autobusowego jest kawałek, a my już straciliśmy pół dnia. Na dworcu wypytujemy o nasz kierunek, w końcu po krótkiej dyskusji, pomaga nam młody facet płynie mówiący po angielsku, wskazuje nam autobus, który zawiezie nas jakieś 200 km do miejscowości gdzie mamy już przesiąść się na pociąg do Bikaner. W trakcie wymiany zdań autobus, który ma być nasz zaczyna ruszać. Hindusi, którzy nas otaczają, ruszają za nim nawołując głośno. Autobus zatrzymuje się, my zaś już bez zastanowienia wskakujemy do niego. Tu miła niespodzianka autokar okazuje się mieć AC i w dodatku jest dość czysto, ale niepokoi nas fakt, że nie znamy ceny jaką zapłacimy za ten luksus. Po jakimś czasie przychodzi do nas konduktor i tu druga miła niespodzianka bilety są tanie. Dojeżdżamy w miarę wygodnie (poza atakiem telewizora nadającego indyjskie kiczowate filmy i ichniejszy pop) do miejscowości Bhatinda, gdzie mamy przesiąść się na pociąg.
Tutaj swoją obecnością wywołujemy takie poruszenie, iż sądzimy że ostatnio jakiegoś białasa widziano tu za czasów kolonialnych. Kupujemy bilety, okazuje się że jest to pociąg lokalny i nie ma z tym problemu. Roztropnie zaopatrujemy się w buteleczkę whisky, przeczuwając, po pierwsze problem z kupnem alkoholu na terenie Radzastanu, po drugie potrzebę zrelaksowania się po całej tej drodze. Idziemy na peron. Tu zagaduje nas młody chłopak -standartowy zestaw pytań, jest uprzejmy więc odpowiadamy, jednak nasza rozmowa wywołuje niepożądany przez nas skutek, wokół nas rośnie coraz szybciej tłum ludzi. Komentują, śmieją się, dyskutują. Czekam, aż pojawi się telewizja i przeprowadzi z nami wywiad. Odwracamy się, próbujemy ich ignorować, czuję sie trochę jak gwiazda a trochę jak biała małpa w zoo, po chwili tłum zaczyna się rozchodzić, jednak za moment podchodzi do nas dziadek wyglądający trochę jak facet z ZZ-TOP. Kiedy słyszy że, jesteśmy z Polski mówi „Łorsoł” i zaczyna z nami rozmowę po angielsku, dziadek jest ok., ale tłum wokół nas ponownie rośnie. Po wybuchu śmiechu jaki powoduje inny starzec mówiący coś do nas po swojemu rośnie w nas gniew, bierzemy plecaki wychodzimy z otaczającego nas zbiorowiska i idziemy 10 m dalej. Chyba w końcu dociera do nich, że mamy dość i zostawiają nas w spokoju. Jest 21-sza Pociąg ma jechać o 21.30. Czekamy, mija godzina -pociąg ma spóźnienie. Brzuchaty pan, leżący na kocyku bez koszulki, z mocno owłosioną klatką piersiową i złotym łańcuchem proponuje mi miejsce obok siebie, grzecznie odmawiam. Około jedenastej chłopak, który nas wcześniej zagadnął mówi nam, że pociąg ma zaraz być ale z innego peronu. Wszyscy biegną na wiadukt, cześć biegnie po torach, pociąg przyjeżdża, ale staje chyba na samym końcu stacji, biegniemy z naszymi plecakami, widzę jak jacyś ludzie wywracają się na torach. Kiedy osiągamy pociąg wygląda na zapchany, ale tu znów pojawia się z pomocą chłopak poznany wcześniej, trzyma dla nas dwa miejsca, ściśnięte, ale jakby nie było siedzące. Ładujemy się z tobołami, przed nami jeszcze długa droga do Bikaner-mamy być około 6-7 rano. Bojąc sie o nasze bagaże próbujemy nie spać, potem spać na zmianę, jednak nad ranem zmęczeni zasypiamy oboje. Rano wyglądam przez okno i widzę wielbłąda zaprzęgniętego do wozu i wiem, że jesteśmy w Radżastanie, gdzie znajduje się pustynia Thar. O siódmej rano wysiadamy na dworcu w Bikaner.
 /Łukasz/



Bikaner

Photo,photo? rodzinka prosi nas o zdjecie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz