niedziela, 12 września 2010

Ali Baba i 40 rozbojnikow

nasze lokum w Sonamarg
Brak czasu i nadmiar wrażeń powoduje, że nie nadążamy z naszą relacją. Tak jak napisaliśmy powyżej dotarliśmy po długiej drodze do Leh. Tu w końcu możemy odetchnąć z ulgą. Po Delhi gdzie miałem wrażenie jakbym stale przebywał w czyimś gorącym, nieświeżym oddechu, po Srinagarze gdzie czuć było stałe napięcie, po tym jak sprytnie wykorzystując nasze obawy i brak doświadczenia zostaliśmy naciągnięci, w końcu jesteśmy w miejscu, które swą atmosferą pozwala nam się cieszyć tą podróżą. Muszę jednak wrócić z relacją do Srinagaru. Rano wcześniej niż było to umówione właściciel Housboat-u –Ali (ja nazwałem go złym Dżinem – Luiza mówiła Ali Baba i 40 rozbójników) przyszedł i kazał nam się pośpieszyć, bo sytuacja w Srinagarze jest nie najlepsza, rzeczywiście jeep, którym jechaliśmy jechał bocznymi drogami omijając główną drogę, naszym celem był odległy o jakieś 20 km Sonemarg gdzie mieliśmy spędzić 2 noce. Wszystko przebiegło bez większych problemów, z tym że nasz nocleg okazał się być w małej dziurze otoczonej szczytami górskimi tuż przed Sonemargiem. Okazało się, że nie będziemy spać w hotelu ani też w gousthaus-ie lecz w domu przewodnika turystycznego, który okazał się być całkiem ok.(muszę tu jednak dodać, że warunki były raczej fatalne, oczywiście biorąc pod uwagę pieniądze jakie skasował od nas Ali) Obeszliśmy wraz z naszym gospodarzem okolicę, byliśmy w miejscu gdzie ludzie mieszkali w domach zrobionych z ułożonych głazów rzecznych, wyglądało to jakby się nie zmieniło nic od setek lat. Umówiliśmy się też na następny dzień na niewielki trekking. Cóż skoro wieczorem zadzwonił Ali i tłumacząc się jakimiś problemami (zdaje się świętem – nie wszystko zrozumieliśmy) kazał nam być gotowym rano na autobus do Leh. Chcąc nie chcąc przystaliśmy na to. Autobus przyjechał 2 godziny spóźniony, był to zwykły rządowy autobus, w którym spędziliśmy następne 35 godzin. O tej drodze mógłbym się rozpisywać dużo, z jednej strony zapierające dech w piersiach widoki, przepaście; z drugiej strony, droga w większej części jedynie utwardzona, w zasadzie była to jazda terenowa. Na myśl przychodził mi duży szejker do drinków a my w nim uwięzieni. Po jakichś 12 godzinach wertepów i pokonaniu jednej przełęczy –coś koło 3,5 km wys. Dotarliśmy do Kargil, tu mieliśmy mieć zarezerwowany pokój w hotelu, owszem był ale jak go zobaczyliśmy to nie wiedzieliśmy czy się śmiać czy płakać – raczej płakać. W całej tej sytuacji okazało się że jedziemy dalej tym samym autobusem a ten nocleg to mają wszyscy, większa część została w autobusie, część została zabrana autem do jakiegoś hotelu, tam gdzie my mieliśmy spać wylądowała para Japończyków. Oni jakoś przełknęli ten pokój nie wiem może dostali lepszy, my wróciliśmy spać do autobusu. Ja niestety zacząłem się kiepsko czuć, cały dzień żywiliśmy się tylko ciasteczkami kupionymi w Sonemarg, nie byliśmy od dłuższego czasu w toalecie no i rozchorowałem się, nie będę wnikał w szczegóły, dobrze że całość odbyła się na parkingu w Kargil, zresztą Luiza również nie czuła się zbyt dobrze. Wcześnie rano ruszyliśmy dalej, przed nami była następna przełęcz tym razem mająca ponad 4km wysokości. W czasie całej drogi mijaliśmy masę ciężarówek wojskowych, nie obyło się bez kilku postoi z powodowanych najprawdopodobniej uszkodzeniami drogi. W autobusie zawieramy znajomości. Przed nami siedzą dwie Polki, obok trójka młodych Niemców. W końcu 35 godzin w autokarze to dość czasu by się poznać. Jesteśmy w Leh. Jest już ciemno i pustawo. Nasza grupka postanawia trzymać się razem, po niedługim czasie napotykamy chłopaka, który pyta czy szukamy noclegu, po wstępnych negocjacjach stwierdzamy, że chcemy zobaczyć pokoje. Po niezbyt długiej wędrówce lądujemy w bardzo przyjemnym guesthousie. Jest czysto, tanio, są łazienki ciepła woda, jesteśmy szczęśliwi, a Aliego wysmarujemy na Internecie. Ma to jak w banku. Noc mija dla nas jak kamień wrzucony w głębie, na szczęście nie chorujemy już i rano po herbacie idziemy na śniadanie (pyszny omlet) i dalej, zwiedzać miasto. Na początek wdrapujemy się na wzniesienie górujące nad Leh, gdzie stoi Leh Palace. Zwiedzamy go, okazuje się być w większej części pusty, jest kilka zachowanych fresków, wystawa zdjęć, kilka zabytkowych przedmiotów. Tu spotyka nas duża niespodzianka- z drzwi, do których właśnie mamy zamiar wejść wyłania się Roda, kobieta którą poznaliśmy w autobusie do Srinagaru. Bardzo się cieszymy z tego spotkania, wymieniamy swoje relacje. Ona lepiej wylądowała w Srinagarze. Właściciel jej houseboutu okazał się być bardzo w porządku, pomógł jej we wszystkim i nie skasował ją jak za zboze. No cóż to dobrze chociaż ona miał a szczęście. Czas umyka nam jak woda w strumieniu, rozstajemy się z Rodą, wymieniając maila, schodzimy w dół do miasta. Idziemy do restauracji i jemy smażone pierożki momo nadziewane warzywami oraz zupę jarzynową w której też są pierożki tylko że ugotowane. Wchodzimy do sklepów z pamiątkami i zachwycamy się tym co tam widzimy, wędrujemy uliczkami, postanawiamy zaopatrzyć się w jakiś trunek na wieczór. Niestety okazuje się, że dziś wszystkie (2) wine shop są zamknięte, kupujemy więc piwo w restauracji, które okazuje się stosunkowo drogie i w dodatku nie dobre. Przed nami następny dzień w Leh mamy już nagraną wycieczkę minibusem po okolicznych klasztorach i pałacach… written by Lukasz  cdn....




5 komentarzy:

  1. Halo!
    A więc nie ominęły Was trudy górskich przełęczy. Historia o tym jak wyglądały miejsca noclegowe i w ogóle podróż po "zorganizowaniu" jej przez pośrednika kropka w kropkę podobna do sytuacji typowej. No ale nie dziwię się... czasami trudno się oprzeć połączeniu tambylczej nachalności, własnemu zmęczeniu no i chęci przeskoczenia męczącego procesu targowania się o wszystko.
    Tak sobie myślę, że być może połączenie telefoniczne do Polski wyjdzie Was taniej, jeśli zadzwonicie z normalnej linii w jakiejś kafejce internetowej - ja tak robiłem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. witajcie moze teraz troche odpoczniecie starajcie sie unikac posrednikow bo was bardzo oskubia poza tym piekne zdjecia i b.fajnie sie czyta u mnie i u grzesia ok u kotkow tez gruby zdrowy my tez zaraz jade do retro badzcie twardzi w negocjacjachz hindusami powodzenia trzymajcie sie pozdawiam i przesylam caluski

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjny blog:)Czytamy i czekamy na dalsze relacje z podróży.Pozdrawiamy
    Iza i Kamil

    OdpowiedzUsuń
  4. kochani!!!
    Ciesze sie że już dotarliście ,ale jak na 35 godzin podróży, nie mówiąc o wcześniejszych eskapadach to i tak nieźle się trzymacie no i te przepaście , ja to chyba bym nieźle odchorowała,zresztą Luiza wie jak sie boję wysokości.Teraz dopiero widać jaki to ciekawy i prawie dziewiczy kraj.Życzę udanego zwiedzania i czekam na następne wiadomości i zdjęcia.Pozdrawiam i całuje gorąco

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziekuje Jacku za zyczenia urodzinowe,a takze za wszystkie porady, dziekujemy wszystkim za komentarze i ze jestescie tu z nami, przesylamy pozdrowienia i calusy!!!!!

    OdpowiedzUsuń