piątek, 22 października 2010

Ostatni dzień w Kathmandu


Przed nami już tylko Chitwan, potem opuszczamy Nepal i wracamy do Indii. W Chitwan , bojąc się wysokich cen planujemy tylko 3 noce. Nim jednak tam wyruszymy chcemy jeszcze w Kathmandu odwiedzić kilka rzeczy. Szczególnie zależy nam na zobaczeniu drzewa pod którym ponoć siedział Budda, nim osiągnął oświecenie. Wstajemy wcześnie i pakujemy się. Pokój mamy opuścić do godziny 12-tej więc nie mamy zbyt wiele czasu. Zapuszczamy się w plątaninę uliczek, początkowo idzie dość dobrze. Mapka, którą przerysowałem z L.P. sprawdza się, odnajdujemy kolejne ulice, mijamy liczne kapliczki i świątynie, które nieraz wyrastają przed nami w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Całe stare miasto jest takie: ciasne uliczki, ślepe zaułki ,co kilka kroków ołtarzyk bądź świątynia. Wokół tłok ludzi i wmieszani w niego szaleni motocykliści, którzy nas denerwują i stale trzeba uważać by nie zostać przez nich  potrąconym. Kiedy jesteśmy gdzieś w połowie trasy do poszukiwanego przez nas drzewa tracimy orientację. Przez jakiś czas idziemy „na czuja” ale czas upływa szybko a nie mamy go za wiele. Na szczęści spotykamy jakiś turystów, którzy mają mapę Katmandu, rzut oka pozwala mi zorientować się gdzie jesteśmy i 20 min później docieramy do celu. Drzewo to jest teraz sanktuarium bogini Paćali Bhairawy ale to ponoć tu Budda medytował 4 tygodnie nim osiągnął oświecenie. My niestety nie mamy tyle czasu, robimy zdjęcia, podnoszę z ziemi szyszkę –będzie dobrą pamiątką z tego miejsca.  Samo drzewo rzeczywiście wygląda wiekowo, obrośnięte lianami, gałęzie podtrzymywane przez podpory, które zrosły się z drzewem i wpuściły do ziemi korzenie, przy głównym pniu ołtarz hinduskiej bogini. Z żalem opuszczamy to miejsce, odwiedzamy jeszcze dwie pobliskie świątynie. Jest już przed 12-tą i musimy wracać. Planujemy wymeldować się z pokoju ale zostawić jeszcze rzeczy w naszym guest house by móc iść jeszcze nieobciążonym na Internet. Chcemy też  odwiedzić żywą boginie Kumaru, której dom jest położony przy Durbar Squer prawie po sąsiedzku naszego guest house-u. Czynimy więc z godnie z tym planem, idziemy na Internet, (traktujemy go jak spotkanie z bliskimi, cieszymy się na każdy komentarz zamieszczony na naszym blogu), następnie zmierzamy do domu żywej bogini Kumaru.  Poszukaliśmy trochę informacji na ten temat w Internecie, tak więc kopiuję je tutaj: „Drugi obiekt, Kumari-ghar, jest domem „żywej bogini Kumari”, która jest traktowana przez Hinduistów jako wcielenie bogini Taleju. Jest nią kilkuletnia dziewczynka. Głównym zadaniem „żywej bogini” jest uczestnictwo w różnego rodzaju uroczystościach religijnych, podczas których jest obwożona w specjalnym wozie. Takie czarujące życie Kumari wiedzie aż do momentu, gdy osiągnie wiek dojrzewania. Pierwsza miesiączka jest sygnałem utraty „boskości”. W tym momencie pięciu kapłanów zaczyna poszukiwania nowej „żywej bogini”. Ciekawostką jest to, że chociaż reprezentuje Ona bóstwo hinduistyczne jest wybierana spośród dziewczynek należących do buddyjskiego plemienia Nawarów. Odpowiednia kandydatka musi posiadać 32 cechy fizyczne, które są traktowane jako atrybuty Jej boskości. Między innymi musi posiadać uda jak sarna, pierś jak lew, szyję jak koncha (rodzaj muszli), rzęsy jak krowa oraz ciało jak banan.  (J) Ostateczną próbą sprawdzającą przydatność kandydatki jest spędzenie przez nią samotnie nocy w mrocznej sali wypełnionej jeszcze krwawiącymi łbami byków, złożonych w rytualnej ofierze, podczas święta Dasain, na pobliskim Kot Square. Ta z dziewczynek, która zniesie tą próbę z największym spokojem, zostaje umieszczona w świątyni Taleju, gdzie powoli „duch boskości” obejmuje Jej ciało w posiadanie. Kult żywej bogini Kumari został zapoczątkowany w 1757 roku. Jest on dla Nepalczyków bardzo ważny, nawet król Nepalu raz do roku oddaje cześć Kumari, konfirmując w ten sposób swoją władzę na następny rok” Przed domem stoi kolejka ludzi, jednak biali turyści mogą wejść pominąwszy ją, Wchodzimy na dziedziniec domu, tu jednak okazuje się, że nie mamy dalej wstępu, a nie mamy czasu czekać az bogini sama się nam ujawi. Nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do hotelu po rzeczy i udać się na dworzec autobusowy. Tak też robimy, nie wiemy o której godzinie  mamy autobus, ale liczymy na nasze szczęście i idziemy „w ciemno”. Do Chitwan jest tylko 140 km, tak więc sądzimy, że autobusy są częste. W drodze na dworzec bierzemy w małej próbie bicia rekordu Guinnesa, do minibusu, do którego wsiadamy pakuje się jeszcze dobrze ponad 20 osób ( z mojej pozycji doliczyłem się 23 osób ale byłem zasłonięty). Na dworcu spotyka nas nie miła niespodzianka, nie dość, że rozpadał się dość gwałtowny deszc to okazuje się, że nie mamy autobusu  –odjeżdżają tylko wcześnie rano. Podłamani, nie mamy innego wyboru jak poszukać jakiegoś pokoju w pobliżu dworca i jechać dopiero rano. G.H. znajdujemy dość szybko, na pierwszy rzut oka nie wygląda tragicznie, owszem pokój to nora z brudnymi ścianami, bez łazienki ale jest za to tanio. Decydujemy się zostać –to tylko jedna noc. Kasują nas z góry co już mogło wywołać nasze podejrzenia. Wkrótce po tym jak recepcjonista zostawia nas samych pojawiają się sublokatorzy. Duże brązowe owady (Prusaki jak sądzę) wychodzą z różnych kątów na zwiady.   Eksmitujemy ich pewną ilość na korytarz, ale ciągle pojawiają się nowe. Odpuszczamy sobie walkę z nimi, naraz nie wychodzi ich więcej niż dwie sztuki, tak więc stwierdzamy że mamy moskitierę, że damy radę przetrzymać tę jedną noc. Idziemy się przejść nie chcąc siedzieć w tym pokju, planujemy wrócić późno tak by szybko zasnąć i nie myśleć za wiele o naszych brązowych współlokatorach. Spacerkiem docieramy do Thamelu dzielnicy turystycznej składającej się głównie z hoteli restauracji G.H. i sklepików z pamiątkami, w sumie nic szczególnego. Kiedy wracamy do pokoju jest już po 12-tej, kładziemy się spać.
Dwie godziny później Luiza budzi mnie ze snu. Coś przedarło się przez naszą moskitiere i próbuje dzielić nasze łoże. Bynajmniej nie są to widziane wcześniej owady. Małe okrągłe robaczki wędrują po naszej moskitierze i prześcieradle, rozgniatam jednego – zostaje krwawa plama. Na mój gust to pluskwy, wprawdzie nic nas jeszcze nie swędzi ale już wiem, że mamy po spaniu. Najbardziej obawiamy się, że powłaziły w nasze rzeczy i będą podróżować razem z nami. Robimy gruntowną inspekcje i pakujemy nasze plecaki. Jest druga w nocy, idę poszukać kogoś z obsługi. Okazuje się że hotel jest zamknięty na kłódkę, w pokoju który brałem za recepcję śpi ktoś, kto jest też gościem tego hotelu. Biegam po schodach ale nie wiem gdzie pukać, w końcu odpuszczamy i postanawiamy przeczekać do rana w naszym pokoju siedząc na brzegu łóżka. Wreszcie około 5-tej, ktoś w końcu wychodzi z któregoś pokoii i otwiera kratę hotelu. Próbuję reklamować pokój, ale spotykam na zupełny brak zrozumienia (dzień wcześniej rozmawiamy w recepcji z gościem, który mówi po angielsku – ten zaś -ani me ani be ) Jesteśmy zbyt zmęczeni na większe awantury, udaję się na dworze i kupuję 2 bilety do Chitwan. Kiedy opuszczamy Kathmandu jest trochę po 7-ej. /Łukasz/ cd....

święte drzewo Buddy


święte drzewo Buddy


kapliczka pod drzewem Buddy

zrośnięte podpory

świątynia na Teku -Kathmandu
c.d.
dom żywej bogini Kumari

c.d.

jeden z naszych hotelowych przyjaciół

1 komentarz:

  1. kochani witam dzieki za ten bardzo szczeglowy opis tego wszystkiego co ogladacie na zywo, do tego duzo zdjec czuje ze nepal juz zwiedzilam dobrze tez ze jestescie widoczni na zdjeciach bo juz b.tesknie u mnie w porzadku czas mija miedzy retro kotkami zakupami itp wczoraj w retro byla wyborcza trafilo na mnie zrobiono mi sesje fotograficzna i wywiad /bedzie w czwartek w wyborczej auto ok ale odpalam juz na bezynie bo zimno kotki machaja do was lapkami ja caluje i pozdrawiam ps. mysle ze powtorny wjazd do indii nie bedzie juz takim szokiem jak pierwsze zderzenie z azja

    OdpowiedzUsuń