piątek, 15 października 2010

Pokhara

Po czterech dniach pobytu w Pokharze z wielkim żalem i niedosytem wróciliśmy z powrotem do Kathmandu. Głównie z powodu dokończenia formalności związanych z otrzymaniem wiz. W Pokharze planowaliśmy krótki 3 dniowy trekking, niestety z powodu stale kurczącego się czasu nie doszedł on do skutku. Po całonocnej przeprawie z Kathmandu do Pokhary dzień minął rozlaźle i tyle go widzieliśmy. Tak więc zostały nam 3 dni na poznanie tego cudownego zakątka. Pokhara leży przy jeziorze Phewa, otoczona łańcuchami gór. Za tym niższym pasmem, przy dobrej pogodzie, pojawiają się ośnieżone potężne szczyty Annapurny I, II, III, IV, Machhapuchhare i Hiunchuli. Niesamowite jest móc widzieć ten przed ostatni na własne oczy w całym swym majestacie, a nie tylko w zeszłorocznym kalendarzu z pracy. Pokhara klimatem trochę przypomina Manali. Dużo tu turystów który wyruszają na podbój Himalajów, dużo i takich zakręconych, którzy lubią inny wypoczynek –knajpiany. Ruch nie jest tu jednak przerażający, zwłaszcza  w północnej części jeziora, gdzie się zakotwiczamy. Wygląda tu jakby sezon się kończył, pozostali tu sami outsiderzy. Wieczorkiem dużo pustych knajpek, jest w czym wybierać ale co z tego kiedy piwo drogie jak szlag, coś ok. 9 zł, bardziej opłaca się posiedzieć przy jedzeniu. W Pokharze to już chyba rytuał, że wieczorem nagle wyłączają prąd. Można się wtedy poczuć jak na wyprawie górskiej- czołówki na głowy, cisza i spokój. Ma to też swoje walory estetyczne- gdy raz podczas takiej przerwy wędrujemy wzdłuż jeziora, jesteśmy urzeczeni- ciemności rozpraszają płonące w domkach na wzgórzach świeczki. Do tego przy czarnym jeziorze, pokrytym w tym miejscu liliami wodnymi, fruwają magiczne jasne światełka niczym stworzonka z świata fantasy- świetliki. Nie spodziewałabym się ich tutaj i o tej porze, u nas gdzie niegdzie występują w czerwcu. Pokhara to wiele możliwości wypoczynku- trekkingi od kilku dniowych do kilku tygodniowych, rafting, paralotnie, skoki na linie, łódki po jeziorze Fewa, rowery, motory, piesze wędrówki po okolicznych wzgórzach, zwiedzanie świątyń i jaskiń. Któregoś dnia wypożyczamy łódkę ,cumujemy po przeciwległym brzegu i obserwujemy Himalaje. Brzegi jeziora przeobrażają się w zarośnięte wzgórza. Porastają je drzewa liściaste, liany gdzieniegdzie palmy. Lasy te zamieszkują małpy. Obserwujemy ich figle i skoki z drzew do wody. Znaczna część północnego jeziora przeobraziła się w poletka ryżowe. Drugiego dnia robimy pieszą wędrówkę do japońskiej świątyni buddyjskiej na wzgórzu- World Peace Pagoda. W drodze powrotnej docieramy nad wodospad Devis, udaje nam się zejść drogą z parku nad rzekę, która płynie tu małym wąwozem. Jest tu lepiej niż nad samym wodospadem- lepsza widoczność, spokój i większa szansa na eksploracje terenu. Ostatniego dnia wypożyczamy rowery i jedziemy gdzieś, skąd można więcej zobaczyć Himalajów. W trakcie jazdy jednak chowają one swe oblicza za chmury, wiec kontynuujemy przejażdżkę bez konkretnego celu. Nagle naszym oczom ukazuje się rzeka o kolorze seledynu. To rzeka Seti. Schodzimy z rowerami pod pachą po licznych schodach i jesteśmy nad jej rozlewiskiem. Tu życie toczy się beztrosko. Dzieciaki skaczą ze skały do wody , inne płyną wraz z jej nurtem do miejsca w którym się rozwidla, tworząc dwa małe korytka. Jeszcze dalej grupka chłopców przychodzi robić pranie i myć włosy. Siedzimy i dociera do nas czego tak bardzo nam brakowało podczas tej półtora miesięcznej już wyprawy- obecności wody, kąpieli która spłucze wszelkie brudy ducha i trudy podróży dając ukojenie ciału. Tak właśnie się dzieje, zanurzam się w nurcie i zaraz czuję energię, uśmiech sam ciśnie się na twarz, próbuję pływać ale prąd jest dość silny i szybko znosi a nie mam pewności jak głęboko jest w środkowej części- ubaw jest spory- mój własny styl raftingowy. Wieczorem, tuz przed odjazdem do Kathmand, jedziemy wzdłuż jeziora powyżej naszego guest house. Naszym oczom ukazują się skąpane w zachodzącym już prawie słońcu poletka ryżowe, w oddali kontury gór, ponad nami niewielkie intensywnie zielone wzgórza ryżowo palmowe, jezioro z łowiącymi rybakami. Całość sprawia, że nie mamy ochoty stąd wyjeżdżać, niestety musimy bo 14ty to data ważna-  kolejna przeprawa w ambasadzie indyjskiej. Na zakończenie przejażdżki mały wypadek- wjeżdżam niepostrzeżenie w duże dziursko i wywalam się, prawie wbijając sobie ostrą część kierownicy w śledzionę jak mniemam. Na ciele zostaje zadrapanie, trochę bolesne ale bez większych obrażeń. Kolejna blizna do kolekcjiJ Kolejna pamiątka z pięknego miejsca.    












2 komentarze: